~*~
Chłopak zaprowadził dziewczynę do kawiarni. Podszedł do kelnerki i poprosił ją o jakiś stolik. Zaproponowała im usiąść na świeżym powietrzu. Zgodzili się, ponieważ nie chcieli tracić dnia przy takiej pięknej pogodzie. Usadowili się pod parasolką przed kawiarnią. Zamówili napoje i zaczęli rozmawiać.
- Zapomniałem się przedstawić. Jestem León Verdas - powiedział po czym przyjacielsko się uśmiechnął.
- Jestem Violetta Castillo - ,,Ale już nie długo” pomyślała i odwzajemniła uśmiech chłopaka.
- Co robiłaś w parku?
- Jest taki piękny dzień to pomyślałam, że nie będę go marnować. A ty?
- Ja byłem w drodze na spotkanie z kumplami ale wpadłem na ciebie to pomyślałem, że oni poczekają, a ty nie.
Dziewczyna lekko się zarumieniła. Chłopak lekko się uśmiechnął, bo poczuł, że sprawiło jej to przyjemność. Spodobała mu się już kiedy na nią wpadł, czyli niecałe piętnaście minut temu. Po paru chwilach Violetta lekko odgarnęła swoje włosy za ucho i spojrzała na pewną parę siedzącą na ławce po drugiej stronie ulicy. Wydawało jej się, że zna te osoby. Oni zaczęli się obściskiwać i całować. Dziewczyna pomyślała ,,Może wykrzyknę ich imiona. Jak się odwrócą to oni, a jak nie to będę mogła spać spokojnie, ale Leòn musi mi pomóc.". Violetta stuknęła chłopaka lekko w ramię, gdyż on też zaczął patrzeć w ten sam punkt co ona.
- Tak?
- Czy mogłabym cię o coś poprosić?
- Oczywiście. Nie krępuj się.
- Czy mógłbyś mnie kryć?
- Kryć przed czym?
- Krzyknę coś i zasłonisz mnie, ok?
- Dobrze. Skoro sądzisz, że jestem idealną osobą, która się do tego jakże bardzo skomplikowanego zadania nadaje zgadzam się.
Violetta zachichotała. ,,Właśnie o to chodziło" pomyślał chłopak i usiadł zaraz przed dziewczyną. Ona odczekała parę sekund i nagle krzyknęła
- Diego! Ludmiła!
Para oderwała się od siebie rozglądając się dookoła. Szatyn siedzący po drugiej stronie ulicy wziął blondynkę za rękę i odeszli w głąb parku. Violetta czuła się jakby zawalił się jej cały świat. Może dlatego, że tak było. Oparła swoje łokcie o stolik i schowała twarz w dłoniach. Leòn słysząc płacz dziewczyny odwrócił się i przytulił do swojej piersi. Nie za bardzo rozumiał całą tą sytuację i kim byli ci ludzie skoro ona się aż popłakała. Postanowił zapytać się o to Violetty.
- Co się stało? Dlaczego płaczesz? Kim oni byli?
- Co się stało?! Ty się jeszcze pytasz?! To była moja przyjaciółka, była przyjaciółka i... i... mój narzeczony! - dziewczyna wybuchła płaczem mocząc całą koszulę chłopaka. - On mnie zdradził Leòn! Jak on tak mógł?! Za dwa tygodnie miał być ślub! Nie wiem co sobie myślałam. Miłość nie istnieje. To tylko wytłumaczenie by kogoś zranić! - mówiła przez łzy.
Nagle wściekła wstała, wzięła swoją torebkę i pobiegła przed siebie. Sama nie wiedziała gdzie biegnie. Chciała tylko by już ten koszmar się skończył. Nagle jakaś silna ręka pociągnęła ją w przeciwną stronę.
- Co ty robisz?! Chciałaś się zabić?!
Spojrzała przed siebie i ujrzała ruchliwą ulicę pełną samochodów. Później dopiero odważyła się spojrzeć w twarz wybawcy. Był nim Leòn. Pobiegł za nią, nie chciał by coś jej się stało.
- Tak! Nic już nie ma sensu! Lepiej będzie jak ze sobą skończę! Wszystkim będzie lżej!
- Nie mów tak. Na sto procent jest ktoś komu na tobie zależy.
- Kto?! Powiedz kto?!
,,Nie mogę powiedzieć, że mi zależy. Odstraszę ją." pomyślał.
- Masz przecież przyjaciółki rodzinę.
- Tak jedną przyjaciółkę! Drugą właśnie straciłam! I nikogo więcej! Moja rodzina nie, żyje! Pozostała mi ciotka, która mieszka na jakimś zadupiu nie wiadomo gdzie! Tutaj jestem sama! On był moją podporą! On był dla mnie bardzo ważny rozumiesz! On był wszystkim! Właśnie tylko, że był - ostatnie zdanie powiedziała o dziwo spokojnie.
- Tak rozumiem. Ale już się uspokój. Jestem tu i nic się już nie stanie.
Po tych słowach przytulił ją do siebie, a ona to odwzajemniła. Poczuła, że on jest kimś więcej niż tylko znajomym, kolegą czy jakimś tam napotkanym facetem. Był jej przyjacielem. Właśnie w tej chwili poczuła, że przy nim znikają wszystkie lęki, problemy, obawy zostaje tylko szczęście i ciepło, którego nigdy nie czuła. Podobał się jej, ale przecież ona ma narzeczonego, albo miała narzeczonego, którego pomimo zdrady kocha. Miała nadzieję, że wszystko się wyjaśni., a na razie niech pozostanie z Leònem przyjaciółmi. Może to tylko nieporozumienie z Diego. Na pewno wszystko będzie dobrze.
- Dobrze to teraz cię odprowadzę do domu, byś nie popełniła więcej głupstw, ok?
- Ok, ok. - powiedziała już z uśmiechem na twarzy.
~*~
Czemu życie jest takie okrutne? Czemu rani za każdym razem gdy jesteś słaby? Czemu gdy masz problemy coś cię musi dobić? Może taki jest twój cel w życiu, że masz być pomiatany i wyśmiewany. Albo po prostu to ma ci pokazać, że nie jesteś nic wart. Czujesz się wtedy jak odludek społeczności, jak śmieć, jak cień człowieka. Czujesz, że nie jesteś nikomu potrzebny. Jesteś nikim. Tak właśnie czuła się Włoszka. Nie miała przyjaciół. Nie, miała jedną przyjaciółkę Violettę. Tylko ona była przy niej gdy była smutna co zdarzało się dosyć często. Nikt jej nie szanował i nie rozumiał tak jak ona. To ona jako jedyna pomagała jej jak było jej smutno. To ona ją broniła i wspierała w trudnych chwilach. Nic się dla niej nie liczyło oprócz jej przyjaciółki. Rodzina ją opuściła, gdy się okazało, że w wieku siedemnastu lat zaszła w ciąże. Po trzech miesiącach poroniła. Chłopak i jednocześnie ojciec jej dziecka wyjechał do Nowego Yorku. Została całkiem sama. Kiedy w wieku dziewiętnastu lat zaczęła pracować w kawiarni, którą zostawili jej rodzice tak jak Włoszkę poznała właśnie Violettę, która jako jedyna zaoferowała jej pomoc w kawiarni, a potem i w sprawach codziennych. Jednak jej przyjaciółka postanowiła pójść na studia i tam właśnie poznała miłość swojego życia. Po dwóch latach on postanowił się oświadczyć. Włoszka była i szczęśliwa i zazdrosna z jej szczęścia. Nie mogła uwierzyć, że ona ma takie szczęście, o którym ona może tylko pomarzyć. Włoszka jak zwykle wracała o szesnastej do domu ze swojej kawiarni. Myślała jakie nieprzyjemne rzeczy ją jeszcze dzisiaj czekają. Może wyśmianie przez znajomych z dawnej szkoły. Może dręczenie jej przez napotkanych przechodniów. Jednak tego dnia jej życie miało stanąć do góry nogami. Szła powoli przez park starając się nie interesować otaczającymi ją ludźmi. Jednak nie potrafiła. Cały czas się obawiała, że nagle ktoś zacznie wytykać ją palcami i śmiać się z niej. Nie patrząc przed siebie zaczęła biec bez żadnego celu czy miejsca. Nagle poczuła jak traci grunt pod nogami. Upada bezwładnie na z brudną i zimną ziemię. Podniosła głowę do góry i zobaczyła nad sobą przystojnego szatyna o kręconych włosach. On ukucnął przed nią i wyciągnął ku niej rękę. Ona ją zignorowała i wstała o własnych siłach. Chłopakowi było bardzo przykro z tego powodu, że dziewczyna nie chce przyjąć od niego pomocy. Postanowił, więc z nią porozmawiać. Bardzo mu się spodobała owa piękna dziewczyna. Najbardziej go zastanawiało dlaczego biegła. Przed czym uciekała. W końcu się odważył i sam rozpoczął rozmowę.
- Cześć! Czy mogę ci jakoś pomóc? Potrzebujesz czegoś?
- Nie nic nie potrzebuję. Nie musisz się nade mną litować.
- Ale ja się wcale nie lituję. Po prostu chcę ci pomóc.
- Wystarczająco mi pomożesz jak zostawisz mnie samą i pójdziesz już do swoich kumpli. Ja będę zadowolona i ty, bo nie będziesz musiał ze mną tu zostawać.
- Ale ja tu nikogo nie znam. Wczoraj przyleciałem tu z Meksyku. Rodzice mi powiedzieli, że jest tutaj opuszczona kawiarnia ich znajomych. Dostałem od nich pieniądze na remont i zakup wszystkich potrzebnych sprzętów. Sam jeszcze nie wiem gzie to jest. Podali mi tylko adres. Proszę zobacz, może ty wiesz gdzie to jest.
Dziewczyna popatrzyła na kartkę. Był na niej napisany adres jej kawiarni. Zdziwiło ją to, ale... Ale może tymi znajomymi byli właśnie jej rodzice. Przypomnieli sobie o kawiarni. A o niej jak zawsze zapomnieli.
- Dobrze ale ja mam tam kawiarnię. Może to błędny adres.
- Nie to na pewno ten adres. Pamiętam jak z rodzicami tu przyjeżdżaliśmy do ich znajomych.
- A możesz mi podać ich nazwisko?
- Jasne. Ono brzmi Resto.
- Jasne. Ono brzmi Resto.
,,Co?! Resto?! Ale przecież ja mam tak na nazwisko. To nie możliwe. Chyba, że... Muszę się go o to zapytać." pomyślała zaskoczona Włoszka.
- A może pamiętasz jak mieli na imię, albo czy mięli jakąś rodzinę?
- Tak, pamiętam. To był Fernando i Luicia. Mają jeszcze syna Lucę i kiedyś jak u nich byłem to bawiłem się z ich córką. Nawet mi się podobała. Jednak jej z nimi nie ma w Meksyku. Ciekawe jak teraz wygląda? Na pewno jest śliczna - dziewczyna lekko się uśmiechnęła, a chłopak kontynuował dalej. - Podobno ona postanowiła wyjechać ze swoim chłopakiem. Zaraz tylko jak ona miała na imię? Może... Nie. Albo... To też nie. A może...
- Francesca? - weszła mu w słowo dziewczyna.
- Tak Francesca! Skąd wiedziałaś?
- To ja Marco! Nie poznajesz mnie?
- Fran? To naprawdę ty?
- Tak! To ja!
- Tyle lat! - powiedział po czym przytulił ją mocno do siebie.
Ona odwzajemniła jego uścisk. Chciała go, tak samo jak on ją, trzymać w tym uścisku już do końca życia. Jednak nie mogła. Poczuła jednocześnie ulgę i kolejną ranę w sercu. Jak oni tak mogli?! Kłamać im, że wyjechała z jej byłym chłopakiem. Czuła narastającą złość w jej żyłach. Nie wytrzymała. Upadła bezwładna na ziemię. Marco pierwsze co zrobił wyciągnął z kieszeni telefon i jak najszybciej mógł zadzwonił po pogotowie. Przyjechali bardzo szybko i już po siedmiu minutach znaleźli się w szpitalu.
~*~
- Już jesteśmy. To tutaj - powiedziała Violetta wciąż wtulona w Leòna.
- Dobrze. To chyba powinienem już pójść. Jeszcze on będzie na mnie zły.
- No niestety to nie ja go zdradziłam, ale cóż. Ma problem i tyle.
- Ok. To w tedy do zobaczenia.
- Co?! Chciałeś chyba powiedzieć do jutra.
- Co?! Chciałeś chyba powiedzieć do jutra.
- Dobrze. Do jutra. Może być w tej kawiarni co dzisiaj o... Może o dziesiątej?
- Zgadzam się. Dziesiąta godzina to doskonały czas na spożywanie zbożowych ciasteczek popijając je ciepłą i pyszną kawą z mlekiem - powiedziała Violetta takim głosem jak gdyby była jeszcze małą dziewczynką i bawiła się w panią dworu.
- Dobrze. Czyli jutro w kawiarni o dziesiątej? - powiedział chłopak przez śmiech.
- Tak o dziesiątej. Tylko nie zapomnij.
- O tobie? Nigdy - powiedział po czym pocałował dziewczynę w policzek i poszedł w stronę swojego domu.
Violetta uśmiechnęła się i pomachała chłopakowi na pożegnanie. Polubiła go i to nawet bardzo. Cieszyła się na jutrzejsze spotkanie z Leònem. Czuła, że teraz to jemu może zaufać i, że na niego może liczyć. Mimo, że znała go parę godzin czuła, że jutrzejsze spotkanie to nie jest ostatnie. Właśnie weszła do domu i od wejścia przywitał ją jej narzeczony.
- Cześć kochanie. Jak ci minął spacer?
- Bardzo dobrze. Widziałam dzisiaj bardzo ciekawą scenkę w parku, ale pewnie ty też ją widziałeś - powiedziała dość zdenerwowana dziewczyna.
- Ale o czym ty mówisz?
- A z resztą nie ważne.
- Ale ja chcę wiedzieć czemu jesteś zła.
-Wiesz co Diego nie będę dłużej prowadziła z tobą konwersacji, ponieważ nie stoisz w brodziku moich potrzeb intelektualnych, a to koliduje z moją wysublimowaną erudycją.
- Co?!
- Nie chcę z tobą gadać, ok?
- Dobra, dobra. Czyli masz teraz okres?
- Co?!
- No to!
- Ach tak! Wiesz co?
- Co?!
- Chyba będę dzisiaj sama spać. W sypialni!
- A ja!
- Zastanów się! Co ci zostało?! Kanapa i gościnny! Ups! W gościnnym nie ma mebli!
- Dobrze!
- Dobrze!
Dziewczyna warknęła i przewróciła swymi brązowymi oczami. Udała się do swojej sypialni. Szybko położyła się na łóżko. Zaczęła płakać. Nie mogła przestać. Nagle przypomniały jej się słowa Leòna: ,,Tak rozumiem. Ale już się uspokój. Jestem tu i nic się już nie stanie.". Sama się do siebie uśmiechnęła. Przestała, więc myśleć o Diego, a zaczęła myśleć o Leònie. Położyła się wygodnie na łóżku i odwróciła się w stronę okna i zaczęła myśleć o jutrzejszym dniu spędzonym z jej przyjacielem.
OMG!!! Nie wierzę, że tak długo musieliście na to czekać. Przepraszam, przepraszam, przepraszam... Mogę tak długo. Chcę wam to jakoś wynagrodzić. Powiedzcie jak to ja postaram się to zrobić.
Bardzo podoba mi się ten rozdział. Mam nadzieję, że wam też. Dużo w nim różnych emocji. Powiem wam jedno KOCHAM WAS <3333333333 Jesteście super. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Teraz was proszę tylko o pięć komentarzy pod tym postem.
Jeszcze raz KOCHAM WAS i DZIĘKUJĘ <333333333
- O tobie? Nigdy - powiedział po czym pocałował dziewczynę w policzek i poszedł w stronę swojego domu.
Violetta uśmiechnęła się i pomachała chłopakowi na pożegnanie. Polubiła go i to nawet bardzo. Cieszyła się na jutrzejsze spotkanie z Leònem. Czuła, że teraz to jemu może zaufać i, że na niego może liczyć. Mimo, że znała go parę godzin czuła, że jutrzejsze spotkanie to nie jest ostatnie. Właśnie weszła do domu i od wejścia przywitał ją jej narzeczony.
- Cześć kochanie. Jak ci minął spacer?
- Bardzo dobrze. Widziałam dzisiaj bardzo ciekawą scenkę w parku, ale pewnie ty też ją widziałeś - powiedziała dość zdenerwowana dziewczyna.
- Ale o czym ty mówisz?
- A z resztą nie ważne.
- Ale ja chcę wiedzieć czemu jesteś zła.
-Wiesz co Diego nie będę dłużej prowadziła z tobą konwersacji, ponieważ nie stoisz w brodziku moich potrzeb intelektualnych, a to koliduje z moją wysublimowaną erudycją.
- Co?!
- Nie chcę z tobą gadać, ok?
- Dobra, dobra. Czyli masz teraz okres?
- Co?!
- No to!
- Ach tak! Wiesz co?
- Co?!
- Chyba będę dzisiaj sama spać. W sypialni!
- A ja!
- Zastanów się! Co ci zostało?! Kanapa i gościnny! Ups! W gościnnym nie ma mebli!
- Dobrze!
- Dobrze!
Dziewczyna warknęła i przewróciła swymi brązowymi oczami. Udała się do swojej sypialni. Szybko położyła się na łóżko. Zaczęła płakać. Nie mogła przestać. Nagle przypomniały jej się słowa Leòna: ,,Tak rozumiem. Ale już się uspokój. Jestem tu i nic się już nie stanie.". Sama się do siebie uśmiechnęła. Przestała, więc myśleć o Diego, a zaczęła myśleć o Leònie. Położyła się wygodnie na łóżku i odwróciła się w stronę okna i zaczęła myśleć o jutrzejszym dniu spędzonym z jej przyjacielem.
~*~
OMG!!! Nie wierzę, że tak długo musieliście na to czekać. Przepraszam, przepraszam, przepraszam... Mogę tak długo. Chcę wam to jakoś wynagrodzić. Powiedzcie jak to ja postaram się to zrobić.
Bardzo podoba mi się ten rozdział. Mam nadzieję, że wam też. Dużo w nim różnych emocji. Powiem wam jedno KOCHAM WAS <3333333333 Jesteście super. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Teraz was proszę tylko o pięć komentarzy pod tym postem.
Jeszcze raz KOCHAM WAS i DZIĘKUJĘ <333333333
No dobra. Zaliczone :*
OdpowiedzUsuńAh ten Diego. Jaki z niego debil. Ale i tak końcówka jest najlepsza!!!!
Śliczny i czekam na next'a pozdrawiam :*
Cudo, cudo i jeszcze raz cudo :)
OdpowiedzUsuńTo było po prostu piękne :*
Bosko opisałaś te wszystkie uczucia. Czułam się tak jakbym tam była :D
A najbardziej rozwalił mnie tekst "Wiesz co Diego nie będę dłużej prowadziła z tobą konwersacji, ponieważ nie stoisz w brodziku moich potrzeb intelektualnych, a to koliduje z moją wysublimowaną erudycją." Bo ty wiesz o co chodzi :D
Z niecierpliwością czekam na drugi rozdział :)
Kocham Cię siostrzyczko<333
Buziaki:***
Ja Ciebie też kocham <3<3<3<3
UsuńSorry, że nie odpisuję ale rodzice i telefon równa się wiadomo co :(
Ok mam nadzieję, że jutro już będzie dobrze tutaj i tam (wiadomo o co chodzi) i pozdrów swojego rycerza :D
Do jutra i buziaczki siostrzyczko :*:*:*:*:*:*:*:*:*:*
Nic się nie stało :)
UsuńNa pewno się ucieszy :D
Też mam nadzieje, że jutro będzie dobrze :)
Buziaczki:***
Boski, cudowny, genialny rozdział! ♥
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnego. Jesteś świetna ♥♥♥
Weronika
super rozdział czekam na next
OdpowiedzUsuńPiękny :) Czekam na next
OdpowiedzUsuń